środa, 20 sierpnia 2014

Dziki dziki wschod...

Po sześciu dniach przeprawy autostopem przez Kazachstański kraj, jadąc drogą prostą jak w mordę strzelił. Pokonując suche i jeszcze suchsze stepy, mijając stada wielbłądów, koni i owiec przypuszczalnie jedzących piasek (bo poza nim z ziemi sterczą tylko suche badyle i kolczaste krzewy) w końcu udało się dojechać do Aktau nad Morzem Kaspijskim. Gdyby nie interesujący kierowcy spotkani na drodze to chyba bym umarł na tym stepie... z nudów... Ulubionym przysmakiem tych dni stał się kurd, czyli twarde jak kamień kazachskie "cukierki", słone jak cholera, dobre do wszystkiego, w tym też do wódeczki :)
Tak więc po tych kilku dniach w końcu dojechałem do celu. Zatrzymałem się u lokalnych, których poznałem dzięki couchsurfingowi. Wszystko o czym myślałem to tylko prysznic. Pomimo, że w łazience nie było światła a woda chyba leciała prosto z morza, po prysznicu poczułem się jak nowonarodzony. Zostałem w tym miejscu kilka dni oczekując na wizę i prom na drugi brzeg morza. W tym czasie poznałem jednego Amerykanina oraz Anglika, którzy przybyli tu w tym samym celu. No i wtedy zaczęła się dość nietypowa przygoda. W Kazachstanie obowiązuje bardzo 'przydatne' obcym obywatelom prawo. Mianowicie w ciągu pięciu dni od przekroczenia granicy należy zarejestrować się na posterunku policji. Sprawa jest prosta, jednak jeśli ktoś o tym nie wie, to potem jest niemały problem. Tak wiec Ci dwaj nowi znajomi nie mieli pojecia o tym bzdurnym przepisie. Jako ze mowilem co nieco po rosyjsku to wspolnie udalismy sie na posterunek migracyjnej policji, by sie zarejestrowac. Na miejscu powiedziano nam ze dzisiaj jest juz za pozno i za chwile zamykaja komisariat i powinnismy pokazac sie jutro z rana i wszystko szybko zalatwic. Bralem poprawke na to ze jest to Kazachstan i moze byc roznie... szczegolnie jesli chodzi o policje i biurokracje... Tak wiec kolejnego pieknego poranka stawilismy sie na komisariacie. Urzednik za okienkiem popatrzyl w paszporty, po czym wykonal telefon. Pewnie dzwonil do kogos, kto juz wczesniej spotkal sie z obcokrajowcami i wiedzial co robic w takiej dziurze jak Aktau. Po telefonie pan w okienku stwierdzil bysmy odwiedzili pokoj naczelnika. Przywitano nas nieco ponuro i naczelnik siedzacy za biurkiem widzac glupiego anglika i jeszcze glupszego amerykanina bawiacego sie iphonem i usmiechajacego sie do wszystkich  zorientowal sie ze moze ich troche przytemperowac. Spytal mnie kim jestem, a gdy odpowiedzialem, ze tlumacze im co i jak bo by sie tutaj niczego nie dowiedzieli, poprosil mnie bym przedstawil dyplom tlumacza rosyjkiego. No to mnie po prostu zamurowalo. Powiedzial, ze za niedotrzymanie obowiazku rejestracji nalezy zaplacic mandat wynoszacy 100 dolarow. Wszystko bylo by w porzadku, jednak jako ze moi koledzy nie rozmawiaja po rosyjsku, potrzebny bedzie tlumacz z dyplomem oraz adwokat(!) by wszystko zalagodzic. Teraz przedstawie jak to wszystko zalatwilismy...

Zacznijmy od tego glupszego Amerykanina :)
Wiec jak to czlowiek myslacy ze w tym kraju prawo dziala poprawnie, za wszelka cene chcial zrobic wszystko jak nalezy. Po straconych kilku dniach, kiedy to ja za niego zalatwialem tlumacza i adwokata i jego chwiejnego zdania jak to nalezy zrobic w koncu udalo sie podpisac kontrakt z adwokatem. Amerykanin zadzwonil do konsulatu, by Ci tez troche przycisneli naczelnika i ustalilismy spotkanie na jeden z porankow. Cala trojka, czyli tlumacz, adwokat i kolega zza oceanu stawili sie na komendzie na umowiona godzine. I jak sie okazalo na komisariacie nie bylo praktycznie nikogo. Pusto i przeciag. No widocznie naczelnik ma czas i wystarczajaca wladze by tak sobie pogrywac. Po moich doswiadczeniach w Mongolii, wiedzialem ze tak to sie moze skonczyc. Przesunieto spotkanie na popoludnie i wtedy juz udalo sie zastac naczelnika na komendzie. Wszystko sie przedluzalo, a tlumacz byl oplacany od godziny. Udalo sie wszystko przetlumaczyc, zaplacic mandat no i w koncu zarejestrowac. Kieszen Amerykanina stala sie o wiele lzejsza. 100 $ mandat + 80$ adwokat + 80$ tlumacz = 260$, no za glupote i ignorancje sie placi.

Przejdzmy teraz do Anglika.
Ten czlowiek okazal sie wiekszym sprytem i odwaga. Uzywajac swoich kontaktow doszedl w koncu do osoby, ktora 'znala' naczelnika. Spotkalismy sie z owym typem, postawnym facetem w czarnych okularach. Sprawial wrazenie czlowieka, ktory zna sie na rzeczy wiec zaufalismy mu przekazujac mu paszport. Ten udal sie na komende i powiedzial, ze jutro z rana wszystko bedzie zalatwione. No nic, pozstawalo nam czekac, nie wiedzac czy Anglik wpakuje sie w wieksze bagno czy cos z tego bedzie. Kolega pewnie wyrywal sobie wlosy i zjadal paznokcie jeden z drugim czekajac na paszport. Spotkalismy sie z samego rana i czekalismy na telefon od 'ciemnego typa'. W koncu zadzwonil i spotkalismy sie niedaleko komendy. Wsiedlismy do jego fury, po czym ten przekazal nam gotowy paszport. Po chwili skwitowal ze tak sie zalatwia sprawy w Kazachstanie i do 'europejskiej' demokracji im jeszcze daleko.
Wszystko kosztowalo nas 50 $. (nawet nie musielismy placic mandatu)

Po tym wszystkim na prawde zaczalem wierzyc we wszystkich historie Kazachow, mowiacych ze w tym kraju wszystko jest dostepne za odpowiednie pieniadze. Nie oplaca sie nawet isc na studia, skoro mozna w tym czasie pracowac i nastepnie kupic sobie dowolny dyplom. Chcesz zostac inzynierem, mechanikiem, elektrykiem, a moze policjantem? Wszystko za kilka tysiecy dolarow.

Po tym jak juz udalo sie uporac z cala ta sytuacja, w koncu moglem odkryc Aktau jako calkiem fajne miejsce w czasie oczekiwania na prom na druga strone Morza Kaspijskiego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz