czwartek, 24 października 2013

Brama do Azji

Nadszedł czas na wkroczenie do Azji. Tak na prawdę przejeżdżając góry w Bułgarii, już się tak poczułem. Przed górami zbocza były gęsto porośnięte drzewami w kolorach jesieni. Za pasmem rozciągają się po horyzont suche, płaskie ziemie. Widok mijanych wiosek przypomina o panującym tu ubóstwie. Chatki często wyglądają jak u nas te na działkach. Często widać ludzi pracujących przy pomocy osłów oraz koni.
A jak dotarłem do miasta położonego po dwóch stronach Bosforu? Po dobrze rozpoczętym dniu w małej wioseczce na trasie udałem się do monastyru przed Velka Trnava. Podrzucił mnie tam turecki kierowca. Monastyr położony jest w malowniczym otoczeniu. Znajduje się na zboczu góry, z której rozciąga się widok na dolinkę przecięta rzeką. W tak miłych okolicznościach odpoczywałem ponad pół dnia, czując tutejszą sielankę. Załapałem się nawet na zwiedzanie środka monastyru z małą grupką turystów. Po odpoczynku dalej uderzyłem w trasę.  Kolejni kierowcy pomagali dostać się coraz bliżej Turcji. W portfelu miałem 4 lewa, czyli cały mój bułgarski budżet. Za ten majątek zjadłem sobie miejscowe flaki. Na ostro oraz z czosnkiem, tak jak lubie :). Z zajazdu dla tirowców do prawie... tureckiej granicy podwiózł mnie młody Mołdawianin, z którym bez problemu dogadywałem się po rosyjsku. Przed granicą okazało się, że prawdopobnie przekroczy ją nad ranem, kiedy czterokilometrowa kolejka ciężarówek sie ruszy. Ładnie się pożegnałem i ruszyłem na granicę pieszo. Praktycznie wszyscy czekający kierowcy wyszli z aut. Jedni ze sobą rozmawiali, inni przygotowywali coś na kuchence. Mimo sytuacji byli w dobrym humorze, a z wieloma z nich żartowałem, będąc niejako dla nich atrakcją. Na granicy przeszedłem kilka kolejnych kontroli i kupiłem wizę. Po kontroli ostatniego tureckiego strażnika, zacząłem się oddalać od okienka, gdy po chwili usłyszałem:
"Haven't you forgot something?"
"???" - i się zawróciłem
"Here is your tea. Welcome to Turkey!" - powiedział, podając mi kubek gorącej herbaty
Chwile po tym miłym powitaniu zjadłem kolację składającą się z kanapek z masłem orzechowym i herbaty. Obok plątały się dwa bezdomne psy. Po chwili napisałem na kartce "34", czyli dla kierowców liczba znana jako lstanbul. Po niedługim czasie z bramek wyjechał polski kierowca i dogadaliśmy się, że mnie podwiezie. Po przejechaniu kawałka zatrzymaliśmy się w sklepie i razem z innymi Polakami wypiliśmy po kawie na drogę. Trasa zeszła głównie na rozmowie, chociaż pod koniec już przysypiałem. Przejechaliśmy długi ,kilkupasmowy most łączący kontynety i wysiadłem na zjeździe z autostrady, w zupełnie obcym mieście, po 1 w nocy. Szedłem przed siebie w poszukiwaniu kawałka miejsca do spania, jednak ruch był ciągle duży i nie znalazłem nic bezpiecznego. Spacerując tak, trafiłem na zamknięte osiedle, gdzie wejścia pilnował cieć siedzący w budce. Bez namysłu poszedłem do niego i zacząłem pytać gdzie mogę się przespać tłumacząc, że nie mam kasy i przyjechałem stopem. Wypytał mnie czy nie mam problemów z prawem, rodziną, dziewczyną i pieniędzmi. Słabo mówił po angielsku. W międzyczasie wrócił drugi cieć. Padło hasło: czaj. No to czaj. Wypiliśmy sobie spokojnie herbatę i wtedy stróż zdecydował, że pokaże mi miejsce na nocleg. Zaprowadził mnie do małego parku na tym strzeżonym osiedlu i pokazał miejsce na ławce, gdzie spałem do rana,. On w tym czasie czuwał nad bezpieczeństwem.
Wstałem przed wschodem słońca ,podziękowałem panom i ruszyłem busem w stronę przystani. Tam patrzyłem jak powoli miasto się budzi. Zjadłem małe śniadanie i umówiłem się z hostem z couchsurfingu na 12. Dotarłem w określone miejsce i po chwili przyszedł po mnie Michał. Zostawiłem plecak w jego mieszkaniu i poszliśmy na małe zakupy. Przygotował tureckie śniadanie składające się ze świerzego pieczywa, sera, jajek, ogórków, pomidorów, cebuli, kiełbasy wołowej, lekko pikantnej pasty no i ciepłego czaju. Potem ruszyliśmy na prom płynący na europejską stronę miasta. Pierwsze wrażenia są nie do opisania. Po prostu takie mnie trzymały emocje, że ciężko mi to opisać. Ludzie, przedmioty, stragany, ruch, hałas, zapachy, kolory. Po prostu trzeba tu być. Wieczorem odebraliśmy dziewczyne Michała z pracy i promem wróciliśmy do mieszkania. Przygotowałem kolacje i wspólnie zjedliśmy, a później poszliśmy razem do baru na piwo. No właśnie, jeśli chodzi o alkohol to jest diabelsko drogi. Po jednym piwie byłem już padnięty i Michał odprowadził mnie do domu. Spało mi się świetnie.
Istanbul ma w sobie coś przyciągającego. Spędzam już tu kolejny dzień i ciągle jestem zafascynowany. Nie mogłem zostać na dłużej u Michała, jednak udało się zorganizować miejsce u Onurcana na bardziej odległym osiedlu.

niedziela, 20 października 2013

Rumunia

Mój pobyt w Rumunii już dobiega końca i już teraz wiem, że mam jeszcze wiele powodów by tu wrócić. Może wyniknie z tego jakaś dłuższa znajomość.
Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy to ilość osób jeżdżących stopem. Kiedy wylądowałem na wylotówce z Satu Mare, już po chwili obok mnie stało kilka osób uprawiających ten sam sport - autostop. Jak się później okazało jest to dla wielu ludzi normalny sposób dostania się do domu, szkoły czy pracy. Można zobaczyć uczniów, mamy z dziećmi, starszych ludzi, dosłownie cału przekrój społeczeństwa. Panuje tutaj zwyczaj, że w zamian za przejazd dorzuca się kierowcy kilka leji do benzyny. Za każdym razem tłumaczyłem, że jadę przy ograniczonym budżecie z Polski i nie żądali ode mnie nawet grosza.
Jadąc przez Rumunię widać jej piękno. Wioseczek, w których czas się dawno temu zatrzymał jest mnóstwo. Ludzie pracujący przy pomocy konii, stogi siana przy chałupach, a w niektórych miejscowi w tradycyjnych strojach tworzą niesamowity klimat. Jadąc do Sighisoary, jedynego miasta w Europie, w którym życie wciąż toczy się  za murami średniowiecznej cytadeli, widziałem wielu miejscowych przy drodze w czarnych kapeluszach oferujących aparaty do destylacji cujki. W Transylwanii mieszka wielu Węgrów, do których niegdyś należał ten obszar oraz Niemców, którzy pozostali na tych ziemiach jako pozostałość po Zakonie Krzyżackim. Nie brakuje też Cyganów. Wielu z nich kultywuje swoje tradycje rzemieślnicze oraz kulturowe, jednak inni żyją z żebractwa. Warto rozdzielić te dwie grupy i nie wrzucać ich wszystkich do jednej szuflady. Tak więc Transylwania jest regionem o widocznych wpływach kilku narodowości żyjących obok siebie. Nie brakuje tutaj też pięknych widoków gór, zamków, pól po horyzont i magicznych starych budowli.
Po kilku dniach w Transylwanii przyszedł czas na wizytę w stolicy. Z Brasova jechało się bez większych problemów. Przed dojazdem zadzwoniłem do Cosmina by dogadał się z kierowcą gdzie ma mnie wyrzucić. Spotkaliśmy się w parku, a potem udaliśmy się do mieszkania, gdzie Cosmin z Cristiną przygotowali tradycyjną rumuńską mamałygę. Brzmi niezachęcająco, ale świetnie smakuje. Jest to kaszka kukurydziana polana śmietaną ,je się ją przy akompaniamencie jajka i owczego sera. Spróbowałem jeszcze kilku innych dań i kuchnia nieco różni się od naszej, jednak jest wyśmienita. Jeśli chodzi o Bukareszt to najważniejsze, że mogłem spotkać się z erasmusową Rumuńską Wioską. Czułem się jak w domu, a nawet jak na Erasmusie :). Tego jak zleciały wieczory nie muszę opisywać. Miasto samo w sobie poprzez ilość postkomunistycznych gigantycznych budowli nie zachwyca, jednak je polubiłem. Szczególnie przypadły mi do gustu precle, które wszędzie można kupić. Są pyszne, szczególnie te z czekoladą a do tego tanie. Wrażenie robi druga po Pentagonie największa budowla świata, czyli ogromny budynek parlamentu w centrum miasta. Cieszę się, że zatrzymałem się tu na kilka dni i wczułem się w rumuńskie klimaty.
Opuszczając Bukareszt wstąpiłem po drodze do krawca by naprawić porwaną rączkę w plecaku. Mimo iż mówił tylko po swojemu to się dobrze dogadaliśmy. Naprawił plecak i nie chciał żadnych pieniędzy w zamian. Z wdzięczności podarowałem mu w zamian dwa piwa :) Tacy ludzie są dla mnie dawką motywacji i pozytywnego nastawienia do dalszej podróży. Z wylotówki dostałem się na Bułgarską granicę. Przez kilka godzin nikt mnie stamtąd nie chciał zabrać, więc postanowiłem podejść kawałek za miasto i tam spróbować szczęścia. Okazało się, że to co na mapie wydawało się być kawałkiem to w rzeczywistości jakieś 10 km. Twardo szedłem przed siebie i tuż za miastem zatrzymałem się na krótki odpoczynek na stacji. No i znowu nie wiem jak to się stało, ale sam zagadał mnie pijący herbatę facet. Okazało się, że jedzie dalej i mnie podrzuci. Wysiadłem na parkingu z tureckimi tirami w małej wiosce, i na jej końcu rozbiłem namiot. Planowałem wstać rano przed wszystkimi i się zwinąć, jednak zaspałem. Gdy wyszedłem rano z namiotu zobaczyłem dwóch dziadków i babkę idących w moim kierunku. Przywitałem się, wytłumaczyłem co tu robię i odebrali mnie pozytywnie. Zacząłem suszyć na słońcu mokry namiot, i wtedy starsza Pani z sąsiedztwa zawołała mnie do płotu. I znów pozytywne zaskoczenie. Przygotowała mi gorącą kawę i dwa porządne kawałki sernika. Jak ja lubię, gdy wszystko się samo dzieje. Teraz chcę zatrzymać się na dzień w Bułgarii, a jutro ruszam na Istanbul.

niedziela, 13 października 2013

Pierwsze dni

Zaczęło się obiecująco. Zanim zdążyłem ustawić się na wylotówce, już zatrzymała się ciężarówka. Dojechałem do Bielska, skąd zabrał mnie bardzo ciekawy kierowca. Przez całą drogę rozmawialiśmy. Opowiadał ciekawe historie ze swojego młodzieńczego życia, z których wyciągnął jeszcze ciekawsze wnioski. Dobrze się nam jechało, a na koniec zostałem zaskoczony: kierowca chciał mi wręczyć stówkę "na szczęście"! Nocowałem w namiocie w małej wioseczce za Rzeszowem, co było doskonałym testem wytrzymałości śpiwora. Zdał egzamin na piątkę.
Bez większych przygód dotarłem do granicy ze Słowacją, jednak tam długo się namęczyłem by znaleźć transport na granice z Węgrami. Pogoda była bardzo sprzyjająca, a jesienne krajobrazy po drodze po prostu piękne. Dalej zabrałem się z białoruskim kierowcą, który częstował mnie naprawdę dobrymi jabłkami ;) Rozdzieliliśmy się przy rozjeździe na Tokaj, gdzie zamierzałem się przespać. Wyszło jednak inaczej i pierwszy węgierski kierowca, który mnie zabrał zawiózł mnie dużo dalej w kierunku Rumunii. Pomimo, że mój węgierski ogranicza się do kilku słów, a jego rosyjski do jeszcze mniejszej ilości udało nam się porozumieć. Było już późno, gdy mnie wysadził na obrzeżach miasta, więc zacząłem szukać noclegu. Jak najszybciej przeszedłem przez cygańskie slumsy i wyszedłem kawałek za miasto. Znalazłem idealne miejsce (tak myślałem) na rozbicie namiotu w jabłonkowym sadzie niedaleko drogi. Ułożyłem się grzecznie spać. Spało się dobrze, dopóki nie odwiedzili mnie goście w środku nocy. Najpierw hałas silnika ,światła, a potem ktoś rozmawiający z namiotem po węgiersku. Ostrożnie otworzyłem namiot... Latarka skierowana prosto na twarz, mundury... Tak to policja. Znowu kilkoma węgierskimi słowami wytłumaczyłem, że lengyel, autostop, polska, turista, kolega Bukareszt. Sprawdzili dowód, dałem im też kartę ubezpieczenia i legitymację studencką. Uśmiechnęli się, zrozumieli i odjechali. Jakiś czas nie mogłem jeszcze zasnąć, a nad ranem wszystko wydawało się snem.
Rano szybko się zebrałem i zacząłem dalej posuwać się w kierunku Rumunii. Lubię jeździć po Węgrzech. Mimo iż ciężko się dogadać to ludzie są pozytwynie nastawieni do Polaków. Widoki też są urzekające. Pola pokryte słonecznikami, kukurydzą, a wzgórza po horyzont winogronami. No i ta kuchnia ;)
Do Rumunii wjechałem z dwoma jej obywatelami, którzy nie byli skorzy do rozmowy. Pierwsza stacja za granicą, i już zrozumiałem Adriana i jego historie o Cyganach. Od razu pojawia się młody Cygan ze słowami: "Polak daj euro, daj lej". Udaje mi się dojechać do Satu Mare z kierowcą mówiącym po hiszpańsku. Wysadza mnie na wylocie, skąd dalej zabiera mnie ciężarówka do Cluj-Napoca. Po drodze widoki są urzekające. Piękne wsie, stosy siana, jesienne barwy, babki, dziadki oraz młodzi jadący na mijanych furmankach. Przy drodze czasem widać stoiska z miodem, cujką (rumuńskim samogonem), warzywami i owocami. Kierowca zatrzymuje się przy jednym stoisku i wraca z butelką po piwie. Częstuje mnie... No i po raz pierwszy próbuje cujki w Rumunii. Mocna i dobrze grzeje ;) Rozstaje się z kierowcą przed wjazdem do miasta. Stamtąd zabiera mnie Węgierka. Stanowią oni znaczną mniejszość w Transylwanii, która niegdyś była pod panowaniem Węgier. Z jej pomocą otrzymuje nocleg w węgierskiej szkole. Mam do dyspozycji podłogę w przebieralni ;) no i prysznice z zimną wodą. Zostaję tu na dwie noce, by zaklimatyzować się w Transylwanii. Jako elektryka zaskakuje mnie jedna rzecz, czyli rumuński sposób prowadzenia kabli ;)

piątek, 4 października 2013

Początek


Pewnego wieczora, zafascynowany przeżyciami i opisami autostopowych podróży osób z forum o tymże temacie oraz książki "Prowadził nas los" (którą polecam), spakowałem swój plecak i już następnego dnia z samego rana wyruszyłem w swoją pierwszą autostopową podróż. Po kilku dniach spędzonych w drodze, wróciłem jeszcze bardziej nakręcony na kolejne wyjazdy.
Podczas tej pierwszej wyprawy miałem uczucie, że największą przyjemność sprawia mi podróżowanie bez określonego planu, ram czasowych, będąc zdanym na los. Do tej pory to uczucie mnie nie opuszcza.
Teraz dzieli mnie kilka dni od mojej najdłuższej planowanej wyprawy. Tak jak zawsze przed podróżą, mam dużo obaw, i nadzieję że po pierwszym dniu od wyruszenia wszystkie te obawy znikną. Moim celem jest dotarcie do Mongolii na wiosnę, gdzie chcę spełnić swoje marzenie (ale o tym jeszcze będzie), jadąc w miarę możliwości autostopem. Pierwszym etapem będzie przejechanie przez kraje europejskie, Turcję oraz Iran, a dalej... to się okaże.