środa, 1 października 2014

Powrót

Pomyślałem, że warto przelać na tego bloga myśli jakie mam po powrocie do DOMU. Zabierałem się do tego długo, a jak już miałem coś napisać to odkładałem to na później. No cóż, udzieliło mi się trochę lenistwa, a może przez ten czas jeszcze się nie przyzwyczaiłem do bycia w jednym miejscu. Może okazać się, że wpis jest przydługi i bez żadnego ładu, ale cóż... takie są też moje myśli :)

Część z was może na pewno myli podróż z wypoczynkiem. Część długiej podróży może być wypoczynkiem, ale dla mnie miało to inny wymiar. Przez ten czas po prostu żyłem w podróży...


Dokładnie pamiętam tą chwilę, kiedy siostra odwoziła mnie na wylotówkę. Wytaszczyłem na pobocze swój wielki plecak i po pożegnaniu dosłownie od razu złapałem stopa. Jadę do Mongolii mówiłem... i bardzo w to wierzyłem. Co z tego że jeszcze nie wiedziałem jak i kiedy, ale ważne było że jadę :).  Dzięki napotkanym osobom i doświadczeniom już szybko przekonałem się, że nie liczy się tak na prawdę cel, lecz podróż sama w sobie. To właśnie stało się dla mnie samą esencją podróży. Samą najgęstszą esencją...
Pięknie jest po prostu nie wiedzieć co się zdarzy jutro, niczego nie planować, niczego nie oczekiwać, a tym samym pozytywnie się zaskakiwać. Być tu i teraz i cieszyć się z tych małych rzeczy jak dziecko. Jaką miałem radochę kiedy w Bułgarii pewnego ładnego poranka, w wioseczce w której zatrzymał się czas, przywitano mnie kawałkiem ciasta i gorącą kawą... Albo kiedy znalazłem na jednym z targów w Indiach takiego malutkiego drewnianego słonika, który przejechał ze mną spory kawał drogi.

To co było najbardziej fascynujące to spotkanie się z osobami, kulturami i sytuacjami zupełnie różnymi ode mnie samego i od tego co znam. Czasem kilka dni w nowym miejscu wyglądało jak uczenie się życia od podstaw, od przedszkola. Nie mogłem czasem pojąć jak to wszystko tak długo działa i nie pierdolnie :) Gdy mój umysł zderzył się z codziennością Indii, poprosił mnie o przerwę bo takiego chaosu nie był w stanie ogarnąć :). A co bardziej interesujące wszystkie jednostki tego chaosu dobrze znały swoje miejsce i role i brały to wszystko za coś normalnego. Niektórzy mówią, że u nas życie jest szalone. W takim razie proponuję wyjazd w tamte strony. I to bez pójścia na łatwiznę. Bez biura podróży i wszystkiego załatwionego z góry. Tylko tak w ciemno. Adrenalina gwarantowana :) Na przykład wyobraźcie sobie ulicę po której śmigają trójkołowe riksze, ciężarówki, zaprzęgi wypchane po brzegi, ciągnięte przez bawoły, tuk-tuki, nowe samochody, ludzie niosący coś na głowie i jeszcze jakieś auta jadące pod prąd. A każdy z ręką wciśniętą w klakson, o ile takowy posiada. I nie widać by obowiązywały jakiekolwiek przepisy, i żeby była tam obecna policja. A jednak wszystko działa... i nie pierdolnie... :)

Często byłem sam na sam ze swoimi słabościami. To właśnie dzięki podróży udało się je przezwyciężyć. Czasem nie mogłem liczyć na nikogo, więc nauczyłem się liczyć na siebie. (i to w większym stopniu niż wcześniej) Przypomina mi się, kiedy obudziłem się rano na szczycie jednej z gór. Czułem się bardzo słaby, jak jakiś manekin i do tego musiałem się czymś przytruć. Nie mogłem więc nic jeść i skończyła mi się woda. Jedyną opcją było zejście w dół, więc zacząłem się składać. Nie wiem jak to możliwe ale samo pakowanie plecaka i składanie namiotu było nadzwyczaj ciężkie i zajęło mi chyba z 4 razy dłużej niż normalnie. Nie było nikogo. Schodziłem dosłownie krok po kroku, nie czując w sobie siły. Na szczęście po kilku godzinach doczłapałem się do miejsca gdzie znajdowała się cywilizacja (no w jurtach, ale cywilizacja :)) i jakoś dojechałem do większego miasta. To mi też dało do zrozumienia, że nie jestem jakimś T 55 czy innym czołgiem i mam swoje limity :)

Z drugiej jednak strony nauczyłem się dążyć do celu taranem. Nie zliczę ile razy napotkani ludzie wróżyli mi niepowodzenie, albo stwierdzali że jest to niemożliwe. Niektórzy pukali się w czoło, inni nie mogli sobie wyobrazić europejczyka bez kasy na transport. Mimo wszystko puszczałem to mimo ucha, jako że słuchanie narzekania nie należy do moich upodobań. Spotkałem też wiele osób, które szczerze mnie dopingowały i motywowały i wzajemnie, to co robiłem motywowało je także.

Podróż traktowałem także jako drogę do samorozwoju. To właśnie ona nauczyła mnie determinacji, radzenia sobie w każdej sytuacji,  tego jak postępować z ludźmi, jak brać ale także w jaki sposób to oddać, tego czym jest dobroć w czystej postaci, jak ważne jest dzielenie się z innymi, w szczególności jedzeniem, ale też swoją energią, nauczyła mnie ile może zdziałać zwykły uśmiech i wielu innych rzeczy których nie jestem teraz w stanie wymienić. Myślę, że to jest ten piękny aspekt życia, że cały czas możemy się rozwijać, cały czas uczyć się czegoś nowego i czymś dziwić. W przeciwnym razie byłoby na tej planecie straszliwie nudno.

Teraz będąc w DOMU doceniam jego znaczenie. Specjalnie napisałem jego nazwę z dużej litery, bo na chwile obecną jest dla mnie jak jakaś świętość :). Wyszło trochę filozoficznie, ale jeśli dobrnęliście do końca to chciałbym jeszcze wam wszystkim podziękować za czytanie moich wypocin i dopingowanie w podróży :). Tym samym namawiam wszystkich do indywidualnych podróży i pozdrawiam gorąco z DOMU :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz