niedziela, 22 grudnia 2013

Zupa z owcy

   Miałem wrażenie, że tylko przyłożyłem głowę do poduszki i po chwili obudził mnie Arash. Pierwsze słowa, jakie usłyszałem tego dnia brzmiały jak zaplanowany wyrok: "Wake up! The sheep head soup is waiting for you!". Tak więc w półśnie zacząłem się ogarniać i pakować plecak. Jezcze nie do końca byłem przytomny. Mama Arasha też już wstała i przywitała nas swoim anielskim uśmiechem i kawałkiem ciasta. Kiedy Arash zaprosił nas do siebie w gości, w drzwiach przedstawił nam kobietę jako swoją mamę. Myślałem, że się pomylił... kobieta wyglądała jak jego siostra. Po tym jak usłyszałem ile ma lat, po prostu zdębiałem. Jego mama wyglądała o conajmniej 15 lat młodziej. Powiedziała, że to wszystko dzięki wegetariańskiej diecie oraz codziennych ćwiczeniach jogi. Na drogę dostaliśmy coś w rodzaju słodkiego chleba i po pożegnaniu ruszyliśmy w poszukiwaniu zupy. Cały czas było ciemno. Odwiedziliśmy jedno miejsce, drugie miejsce, w końcu w trzecim zostaliśmy. Na ścianie obrazki uśmiechniętych, hasających owiec, na obrusach komiksy z owcami w roli głównej. Klimat restauracji po prostu zachęcający do spożycia energetycznego owczego śniadania. Po chwili oczekiwania każdy z nas dostał po misce zupy wyglądającej jak rosół, z tym że zamiast kawałków kurczaka, w środku pływały kawałki mózgu. Do tego solidna porcja chleba i na osobnym talerzu dla każdego inne rarytasy. Ja dostałem mózg, Arash nóżki, jego brat uszy, a Thomas oczy. Arash poinstruował nas jak się zabrać do jedzenia, czyli wpierw dobrze doprawić zupkę solą, czarnym i czerwonym pieprzem, sokiem z cytryny oraz cynamonem, a następnie wrzucić do środka kawałki chleba. No to czas zacząć! O dziwo zupa okazała bardzo smaczna i do tego tłusta. O ile przy zupie, nie wyobrażałem sobie z czego była zrobiona , to drugie danie po prostu nie wyglądało zachęcająco. Trochę walcząc ze sobą próbowałem kolejnych rarytasów. Ucho - smaczne, nóżki - smaczne, mózg - specyficzny, ale przeszedł, oko - jak to powiedział jeden z polskich kierowców po spróbowaniu schabowego na przejściu w Barwinku "To jest k***a niezjedliwe!", ale dałem radę. 
   Po pożywnym śniadaniu, Arash razem z bratem zabrał nas kawałek za miasto, w dobre miejsce do łapania stopa. Dosłownie po minucie zatrzymał sie samochód, a kierowca zapytal nas po angielsku: "Are you hitchhikers?". To po prostu cud w Iranie! Władowaliśmy sie z wielkimi plecakami do środka, gdzie siedziały już dwie kobiety. Po krótkiej rozmowie z kierowcą, okazało się, że miałem przyjemność z nim rozmawiać przez telefon dwa dni temu, szukając noclegu w Kermanie. Jaki zbieg okoliczności, że Mohamed właśnie znalazł nas stojących przy drodze. Podróż upływała na miłej rozmowie. Kobiety wysiadły w Sirjan i zrobiło się trochę luźniej. W Iranie prawie każdy kierowca zabiera kogoś z drogi, żeby zwróciły mu się koszta paliwa, które jest tu i tak szalenie tanie. Przy wyjeździe z Sirjan Mohamed zgarnął kolejnego pasażera. Mężczyzna był ubrany w garnitur i miał ze sobą neseser. Wyglądał, jakby miał tam milion dolarów. Podczas drogi nawiązała sie długa rozmowa pomiędzy nim, a kierowcą. Po przejechaniu jakichś stu kilometrów, Mohamed niespodziewanie zatrzymał się na poboczu i wysiadł z auta. Na miejsce kierowcy zasiadł tajemniczy pasażer, a my widząc to z Thomasem, po prostu wybuchliśmy śmiechem. Kto po tak krótkiej znajomości dałby prowadzić swój samochód? Droga była długa, ale za to krajobrazy godne podziwu. Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się na czaj i rozprostowanie kości, i wtedy wszystkiego się dowiedzieliśmy. Tajemniczy pasażer okazał się być kapitanem statku i właśnie zmierzał do Dubaju. Normalnie pokonywał tą drogę dokładnie takim samym modelem irańskiej Saipy jak Mohamed, więc znał i drogę i samochód. Kierowca po prostu postanowił odpocząć, i stąd ta zamiana miejsc. Dojechaliśmy do Shiraz i po pożegnaniu z Mohamedem wysiedliśmy w miejscu pełnym straganów z owocami. Sprzedawcy widząc nas i nasze bagaże, oblegli nas próbując nawiązać rozmowę. Skończyło się na tym, że dostaliśmy w prezencie po pomarańczy i granacie. Po krótkiej przerwie, złapaliśmy stopa do centrum i udaliśmy się na spotkanie z hostem i innymi couchsurferami w jednej z kafejek. Tego wieczoru usłyszałem z ust Rosjanki, że przypominam nieco Putina :). Wieczór spędziłem na rozmowie o podróżach z moim nowym hostem, Saeedem, a potem znowu zasnąłem w mgnieniu oka kończąc tym samym dzień pełen wrażeń.

piątek, 13 grudnia 2013

Etykieta w Iranie

Tuż po przekroczeniu granicy jeden z miejscowych zaczął ze mną rozmowę i po krótkiej chwili spytał mnie gdzie jadę. Odpowiedziałem, że do Tabriz, na co on "Mogę zabrać Cię do Tabriz", jednak wyglądało tak jakby tylko rzucił to na odczepnego, przecież to jakieś trzysta kilometrów. Odmówiłem, a ten wydawał się przyjąć to z ulgą. Nie zliczę ile razy podczas płacenia sprzedawca mówił, że jestem jego gościem i nie muszę płacić, a po chwili nalegania z mojej strony podawał prawdziwą cenę. Gdybym w tej chwili wyszedł bez płacenia byłoby to z mojej strony dużym błędem.
Będąc w Iranie, podczas interakcji z innymi ludźmi często czuję się jak w grze. Ile razy wypada odmówić, kiedy można przyjąć propozycję, kiedy nie wypada... Irańczycy dobrze znają zasady tej gry, której nazwa brzmi Taarof. Generalnie chodzi o to, by druga osoba poczuła się dobrze, dlatego traktuje się ją z uprzejmością i szacunkiem. Szczególnie będąc u kogoś w gościnie, gospodarz dba o to, by gościowi niczego nie brakowało. Może czaju? Może coś słodkiego? Jesteś głodny? Można poczuć się rozpieszczanym jak u swojej babci. To, plus ogólna ciekawość i gościnność Irańczyków powoduje, że podróż po tym kraju to czysta przyjemność. A jakie są różnice w domowych zwyczajach?
Pierwsza i najbardziej rzucająca się w oczy różnica w tradycyjnych domach to umeblowanie. Pokoje są wyłożone często pięknymi dywanami. Na dywanach się śpi (bo po co łóżko, jak tak jest wygodniej), je wspólne posiłki (po zasłaniu obrusu, siedząc po turecku lub z nogami pod sobą), spędza czas na piciu czaju i rozmowie. Na początku ciężko było mi usiedzieć na podłodze, jednak szybko się przystosowałem.  Jeśli chodzi o jedzenie to w jednej ręce trzyma się łyżkę, w drugiej widelec. Irańczycy jedzą dużo ryżu, więc łyżka jest na prawdę pomocna. Większość potraw je się z chlebem. Jest wiele rodzajów chleba i większość jest płaska, jak włoskie ciasto do pizzy. W tych nowocześniejszych domach wystrój i umeblowanie jest podobny do europejskiego. Przed wejściem do mieszkania należy zdjąć buty, więc po dywanie śmiga się w skarpetkach albo na boso. Witając się z domownikami nie powinno podawać się ręki pani domu.
A co z łazienką? Perska toaleta wymaga dłuższego czasu do ogarnięcia. W domu chodzimy na boso, więc wchodząc do łazienki, czekają na nas przygotowane klapki. Pod żadnym pozorem nie wolno w nich wejść na dywan. Toaleta to wersja na kucaka, bez papieru toaletowego, za to z wężem z bierzącą wodą. Lewa ręka jest nieczysta i służy do podmywania się po skończonej potrzebie. Na szczęście nigdy w łazienkach nie brakuje mydła... Woda we wszystkich kranach w Iranie jest wodą pitną, bez obaw o zatrucie. Tak więc nie trzeba kupować tej butelkowanej. W Iranie powiedzenie, że ropa jest tańsza niż woda się sprawdza! Domy najczęściej ogrzewane są piecykiem gazowym, który bez obaw o wysokość rachunku może pracować na okrągło.
Tyle o domu, a jak jest na ulicy? Codziennie kilkukrotnie jestem zaczepiany przez ludzi, którzy bombardują mnie serią pytań. "Skąd jesteś?", "Jak długo tu jesteś?", "Co myślisz o Iranie?", "Gdzie nocujesz?"... I wiele innych. Często życzą mi miłego pobytu, doradzają co zobaczyć czy zjeść i mówią z uśmiechem "Welcome to Iran!". Po tych kilkunastu dniach tutaj śmiało mogę stwierdzić, że Iran to przede wszystkim ludzie, jakich ciężko znaleźć gdziekolwiek indziej. Wiele razy pomagano mi zupełnie bezinteresownie i z uśmiechem. Teraz jest mi po prostu głupio za wszystkie uprzedzenia i wątpliwości, jakie miałem przed przyjazdem. Jeszcze bardziej mi głupio za zachodnią propagandę, która nie pokazuje tej dobrej strony Iranu.

wtorek, 3 grudnia 2013

Irański rówieśnik

Jak to jest żyć przez całe swoje życie w kraju gdzie nie można kupić alkoholu, dotykać kobiety przed jej poślubieniem, publicznie tańczyć, obejrzeć zagranicznego filmu w kinie, gdzie internet jest ocenzurowany, wszystkie kobiety muszą mieć zakryte włosy i gdzie jedyną słuszną drogą jest islam? Co w głowie mają ludzie na podobnym etapie życia co ja?
Z pustynnego Kashanu, gdzie gościł mnie wielki fan Polski Mohamed, udałem się kawałek dalej na południe do Esfahan. Łapanie stopa poszło bardzo łatwo i praktycznie przesiadałem się z jednego samochodu do drugiego. Z trzecim kierowcą, który zgarnął mnie z bramek na autostradzie, dojechałem prosto do Esfahanu. Po drodze kierowca próbował wylicytować ode mnie mój telefon.
"Za ile go kupiłeś?" - spytał
"Trzysta tysięcy tomanów" - odpowiedziałem
Po chwili kierowca wyciągnął gruby plik banknotów spiętych po środku gumką i wyciągając jeden po drugim, podbijał cenę. W pewnym momencie cena była już dwukrotnie wyższa, jednak ja nie odstąpiłem :). Bo jak miałbym się kontaktować ze światem i kontynuować pisanie tego bloga? :)
Zostałem zaproszony przez jednego hosta z cs żyjącego w miejscowości obok Esfahan. Udało mi się dojechać na miejsce i kiedy go spotkałem od razu wywarł na mnie pozytywne wrażenie. Esi wydawał się wyluzowany, a do tego dobrze rozmawiał po angielsku. Razem ze swoim kolegą odebrali mnie z przystanku i prosto stamtąd pojechaliśmy do... mechanika. Akurat tego dnia samochód jego kolegi zaczął tracić moc. Po naprawie odstawiliśmy bagaże i pojechaliśmy razem do herbaciarni, by zapalić sziszę. Wnętrze przypominające ogród, a do tego przyjazna atmosfera. Siedzieliśmy tam, spokojnie pykając z fajki, rozmawiając i pijąc czaj. Tak też spędzaliśmy kolejne wieczory... Za każdym razem próbowałem kolejnych smaków tytoniu by znaleźć ten najsmaczniejszy. Dwa jabłka, kokos, pomarańcza... Za dnia spacerowałem odkrywając zakątki tego pięknego miasta. Kiedy Esi miał wolny czas, pokazywał mi te mniej turystycznie znane miejsca. Sporo czasu nam zleciało na wspólnych rozmowach. Cały czas próbowałem odpowiedzieć sobie na pytanie postawione na początku wpisu. To co dla nas jest normalne, tutaj jest nie do pomyślenia. I na odwrót. Esi mówił, że bardzo chciałby odwiedzić Europę, a ja go jeszcze bardziej nakręcałem opowiadając o tym jak to jest w Polsce. Mówił, że chciałby odwiedzić kilka miejsc, ewentualnie studiować w Europie, a jednocześnie jest patriotą i chciałby mieszkać w Iranie. Najbardziej był zainteresowany tematem dziewczyn. Ciężko mi sobie wyobrazić, jak żyć tyle lat w społeczeństwie, gdzie obie płci są znacznie odseparowane. Osobne wagony w metrze, osobne wejścia w autobusie, osobne sale w meczecie. Kobiety noszące stroje zakrywające włosy i kobiece kształty. Jak bardzo młody chłopak musi tutaj pożądać kobiet? Esi nie mógł pojąć, jak można mieć po prostu koleżankę z którą się nie sypia... Jestem ciekaw co by się stało z jego banią po pobycie w Europie :).
Rozmawiając z Mohamedem, fanem Polski z Kashan, ten spytał mnie czy chodzę na basen. Odpowiedziałem, że oczywiście, bo lubię pływać. No i znowu powstała międzykontynentalna umysłowa bariera. "Ale jak to?! Ja bym chodził na basen tylko po to by patrzeć na dziewczyny!" - usłyszałem w odpowiedzi. Tak tutaj jest, że na ogół mężczyźni mają znikomy kontakt z kobietami, a w szczególności kontakt fizyczny. Wielu mężczyzn, a jeszcze więcej kobiet ma duże parcie na małżeństwo, żeby w końcu zobaczyć jak to jest. Oczywiście da się to obejść i spotykać się nielegalnie, kiedy nikt nie widzi, i mimo groźnych kar wielu ludzi właśnie tak postępuje. Jak to powiedział Esi, nie wybiera się miejsca w którym się urodzi, jednak nie zawsze dusza pasuje do miejsca. Raz przyznał mi, że nie czuje się tutaj szczęśliwy i chciałby zobaczyć Europę. Jest dużo kwestii, których tutaj nie rozumiem, i pewnie nie będę w stanie zrozumieć, w szczególności religii...

Ps. Nie zapomnę reakcji Esiego, po tym jak puściłem mu jeden z polskich teledysków będących aktualnie na topie. Po prostu bezcenne :)