środa, 13 listopada 2013

Turcja w skrócie

Przed wyjazdem do Turcji miałem zupełnie inne wyobrażenie o niej samej. Jak już wiem z doświadczenia, najlepiej wszystko sprawdzić na własną rękę. Po przyjeździe tutaj Adrian zapytał mnie jak się odnajduję wśród arabskich szlaczków. Wszyscy, którzy jeszcze tak myślą, trochę się rozczarują :). W Turcji obowiązuje alfabet łaciński! I to od dawna, od kiedy zostały przeprowadzone reformy, tworząc państwo świeckie. Głównym reformatorem był Atatürk, współcześnie ich bohater narodowy. Sam przed przyjazdem myślałem, że w państwie, gdzie dominującą religią jest Islam będzie bardziej konserwatywnie. Jednak odmiana Islamu panująca na zachodzie Turcji jest dużo bardziej liberalna. Alkohol i tytoń są powszechnie dostępne i spożywane, a więkoszość kobiet ubrana jest w stylu europejskim. Tylko część z nich ma zakryte włosy, a ubiór typu czarna suknia zakrywająca całe ciało z małym otworem na oczy to rzadkość. Zamiast kościołów  w krajobraz są wkomponowane meczety, z których co jakiś czas rozbrzmiewa głos nawołujący do modlitwy. Raz w Istanbule cała sytuacja wydała mi się komiczna. Tłum ludzi idących chodnikami, siedzących w kawiarniach, pijących piwo. Na ulicy godziny szczytu, korek, klaksony, hałas, gdy nagle z minaretu dochodzi przeciągliwy głos. Jednak nic się nie zmienia, nikt nawet nie popatrzy w tamtą stronę. Głos wydaje się być niesłyszalny. Ludzie zdają się nie odbierać tej częstotliwości. Wielu z młodych ludzi, z którymi rozmawiałem, otwarcie przyznaje, że nie praktykują. Poznany kolega hosta z couchsurfingu przynał się, że nawet próbował wieprzowiny... I mu nie przypadła do gustu. Wschodnia część kraju to zupełnie inna bajka. Ludzie na ogół są dużo bardziej religijni. Starsi mężczyźni noszą na głowach charaktersytyczne nakrycia. W rękach przewracają koraliki podobne do różańca. Im bliżej Iranu, tym bardziej to widać. Rozmawiając z ludźmi, zauważyłem że tradycje rodzinne są przestrzegane, a słowo ojca jest niepodważalne.  Wielu młodych chiałoby wyjechać gdzieś na zachód, jednak mało kto miał szanse opuścić granice.

Większość spotkanych ludzi była pomocna, nawet jeśli nie mówili po angielsku. Kilka razy byłem zaczepiony z czystej ciekawości. Zdarzało się, że byłem zaproszony na czaj, a nawet wspólne jedzenie, a nawet zaoferowano mi nocleg :). Tak było na stacji benzynowej za Bursą. Gdy do niej doszedłem było już ciemno. W sklepiku na stacji kupiłem ciastka, bo byłem głodny jak cholera po całym dniu, i ku mojemu zaskoczeniu obsługa bardzo się mną zainteresowała. Zaprosili mnie do wspólnej kolacji składającej się z ryżu, sosu, fasoli, sałatki oraz chleba. Porozmawialiśmy przy jedzeniu i poprosiłem, by pokazali mi dobre miejsce na namiot. Przy stacji mieszkało kilka bezdomnych psów, więc nie chciałem zajmować ich terenu. Po namyśle zaprowadzili mnie do pokoju dla pracowników, włączyli ogrzewanie i pozwolili spać na łóżku do rana. Następnego dnia przywitali mnie ciepłym czajem i ciastkami, a potem ruszyłem dalej. Szczególnie w mniej turystycznych miejscach ludzie są bardziej zainteresowani. Podczas drogi do Antalyi kierowca wysadził mnie na rozdrożu. Byłem głodny, więc zaszedłem do przydrożnego baru, gdzie przygotowywali tureckie pide. Bardzo proste wnętrze, duży piec i mężczyzna przygotowujący pide, czyli cienkie ciasto w kształcie łódki posmarowane farszem. Usiadłem przy stoliku, i jak dużo przygód w Turcji tak i ta zaczęła się od czaju. Po jakimś czasie dostałem pide prosto z pieca oraz mieszankę warzyw i połówkę cytryny. Zjadłem z wielką przyjemnością popijając ayranem, a kiedy poszedłem zapłacić, właściciel zaprosił mnie na czaj. Pierwszy czaj. Rozmowa. Drugi czaj. Okazało się, że Alı zajmuje się też pszczołami, toteż na deser poczęstował mnie świeżym kawałkiem plastra miodu. Pycha! Pomógł mi też złapać stopa dalej :). W mniejszych miejscowościach, czy na stacjach benzynowych wzbudzałem zainteresowanie, co nie raz przeradzało się w zaproszenie na czaj. Nie miałem problemów z nocowaniem w namiocie i tak na prawdę spędziłem w nim tylko trzy noce z ponad trzytygodniowego pobytu.

Powiem teraz co nieco o kuchni. Dla więkoszości kuchnia turecka kojarzy się ze znanym u nas kebabem. Kebaba w  formie bułki wypchanej sałatą i miesęm to szczerze nie spotkałem, za to można zamówić coś w formie znanej nam tortilli. Odmian kebaba jest tutaj wiele i nie miałem okazji ich wszystkich spróbować. Nie polecam tych najtańszych :) tak dla ścisłości döner oznacza kręcące się mięso, a nie kebsa w bułce, a dürüm to kebs na cienkim.
W Izmirze, odwiedzając Tuğbe miałem też okazje spróbować lahmacun. To ciasto podobne do pizzy, posmarowane ostrym sosem. Na ciasto kładzie się warzywa i spożywa w asyście ayranu. Ayran - jogurt z wodą, rzadki i idealny do picia. Dobrze zabija ostry smak. W nadmorskim jadłodajniach warto spróbować świeżych ryb serwowanych z warzywami i chlebem.
Spodobały mi się tureckie śniadania, kiedy na stole pojawia się tyle rzeczy, że pozostaje sięc sytym przez długi czas. Najczęściej każdy produkt znajduje się na oddzielnym talerzyku. Można wybierać pomiędzy jajkami, smażoną kiełbasą wołową, serem, pomidorami, ogórkami, oliwkami, ziołami, dżemem, miodem ,ostrą pastą, a wszystko je się ze świeżym chlebem. Podoba mi się, że w piekarniach, ciasto na chleb jest formowane i pieczone w piecu na oczach klientów. Niezapomniany jest smak świeżo wyjętego z pieca chleba.
Narodowym alkoholem jest rakı, winogronowy alkohol mocniejszy wódki, dlatego uprzednio rozcieńczany z wodą. Turecki browar jest tylko jeden - Efes i do tego bez smaku... Alkohol w Turcji jest sporo droższy. W Istanbule wybraliśmy się z hostem z polski - Michałem na piwo. Po wejściu do baru zostaliśmy usadzeni przy stoliku, tak jak w restauracji. No i siedzisz tak pijąc piwo, nikt nie stoi, nie rozmawia przy barze. Jeszcze lepsza było wyjście do klubu w Izmirze. Po wejściu do klubu, obsługa przydzieliła nam stolik. Kiedy się rozejrzałem, zobaczyłem że wszyscy bawią się tylko i wyłącznie przy swoich stolikach. Nie ma parkietu. Komicznie to wyglądało, ale mimo wszystko i tak dobrze się bawiliśmy :)

Najbardziej tętniącym życiem miejscem są bazary. Pierwsza wizyta na bazarze w Istanbule to prostu magia! Na stoiskach można dostać praktycznie wszystko, począwszy od skarpetek, przez różna podrabianą odzież, przyprawy, orzechy, sery, mięso, wyrafinowane słodycze, kończąc na biżuterii. Moje ulubione stoisko to te, gdzie można z rana kupić szklankę świeżo wyciskanego soku owocowego. Najbardziej posmakował mi sok z jabłka oraz marchwi, chociaż granat też jest wyśmienity. A to wszystko często za kwoty nieprzekraczające złotówki. Co z tego, że warunki pracy nie są sterylne i higieniczne. Co z tego, że nie ma kasy fiskalnej. Tu możesz sprzedawać to, na co masz ochotę, i to mi się podoba! Możesz zostać pucybutem, sprzedawcą chleba, słodyczy, czy czaju, ale głodny chodzić nie będziesz. Za każdym razem, gdy odwiedzałem nowe miejsce, szedłem na bazar, gdzie ciągle toczy się życie.

Teraz jestem w Doğubayazıt. Dzięki pomocy Emry z Erasmusa ,nocuje u jego wujka. Jutro zamierzam wjechać do Iranu. Mam kilka obaw, jak zawsze przed nieznanym. Przez czas pobytu tutaj nie zdążyłem rozszyfrować co siedzi w tureckich głowach. Nie wiem dlaczego tak wielu mężczyzn o każdej porze dnia siedzi bezczynnie sącząc czaj. Nie rozumiem też religii. Pewny jestem tego, że jest to kraj w którym łączą się i przenikają się wzajemnie dwa kontynenty. Z jednej strony Europa i to co znane, z drugiej strony obca Azja. Wiele przygód w Turcji zaczęło się od czaju, tak więc już wiem jak zacznę jutrzejszy dzień.

2 komentarze:

  1. Jesteś tam niezłą ciekawostką dla tych ludzi;p Co to za budynek na 2 focie? I fajowy ten widok na 6:D Wiesz co, przydałyby sie podpisy do zdjęć;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna sprawa :) A ten czaj to się słodzi ?

    OdpowiedzUsuń