niedziela, 13 października 2013

Pierwsze dni

Zaczęło się obiecująco. Zanim zdążyłem ustawić się na wylotówce, już zatrzymała się ciężarówka. Dojechałem do Bielska, skąd zabrał mnie bardzo ciekawy kierowca. Przez całą drogę rozmawialiśmy. Opowiadał ciekawe historie ze swojego młodzieńczego życia, z których wyciągnął jeszcze ciekawsze wnioski. Dobrze się nam jechało, a na koniec zostałem zaskoczony: kierowca chciał mi wręczyć stówkę "na szczęście"! Nocowałem w namiocie w małej wioseczce za Rzeszowem, co było doskonałym testem wytrzymałości śpiwora. Zdał egzamin na piątkę.
Bez większych przygód dotarłem do granicy ze Słowacją, jednak tam długo się namęczyłem by znaleźć transport na granice z Węgrami. Pogoda była bardzo sprzyjająca, a jesienne krajobrazy po drodze po prostu piękne. Dalej zabrałem się z białoruskim kierowcą, który częstował mnie naprawdę dobrymi jabłkami ;) Rozdzieliliśmy się przy rozjeździe na Tokaj, gdzie zamierzałem się przespać. Wyszło jednak inaczej i pierwszy węgierski kierowca, który mnie zabrał zawiózł mnie dużo dalej w kierunku Rumunii. Pomimo, że mój węgierski ogranicza się do kilku słów, a jego rosyjski do jeszcze mniejszej ilości udało nam się porozumieć. Było już późno, gdy mnie wysadził na obrzeżach miasta, więc zacząłem szukać noclegu. Jak najszybciej przeszedłem przez cygańskie slumsy i wyszedłem kawałek za miasto. Znalazłem idealne miejsce (tak myślałem) na rozbicie namiotu w jabłonkowym sadzie niedaleko drogi. Ułożyłem się grzecznie spać. Spało się dobrze, dopóki nie odwiedzili mnie goście w środku nocy. Najpierw hałas silnika ,światła, a potem ktoś rozmawiający z namiotem po węgiersku. Ostrożnie otworzyłem namiot... Latarka skierowana prosto na twarz, mundury... Tak to policja. Znowu kilkoma węgierskimi słowami wytłumaczyłem, że lengyel, autostop, polska, turista, kolega Bukareszt. Sprawdzili dowód, dałem im też kartę ubezpieczenia i legitymację studencką. Uśmiechnęli się, zrozumieli i odjechali. Jakiś czas nie mogłem jeszcze zasnąć, a nad ranem wszystko wydawało się snem.
Rano szybko się zebrałem i zacząłem dalej posuwać się w kierunku Rumunii. Lubię jeździć po Węgrzech. Mimo iż ciężko się dogadać to ludzie są pozytwynie nastawieni do Polaków. Widoki też są urzekające. Pola pokryte słonecznikami, kukurydzą, a wzgórza po horyzont winogronami. No i ta kuchnia ;)
Do Rumunii wjechałem z dwoma jej obywatelami, którzy nie byli skorzy do rozmowy. Pierwsza stacja za granicą, i już zrozumiałem Adriana i jego historie o Cyganach. Od razu pojawia się młody Cygan ze słowami: "Polak daj euro, daj lej". Udaje mi się dojechać do Satu Mare z kierowcą mówiącym po hiszpańsku. Wysadza mnie na wylocie, skąd dalej zabiera mnie ciężarówka do Cluj-Napoca. Po drodze widoki są urzekające. Piękne wsie, stosy siana, jesienne barwy, babki, dziadki oraz młodzi jadący na mijanych furmankach. Przy drodze czasem widać stoiska z miodem, cujką (rumuńskim samogonem), warzywami i owocami. Kierowca zatrzymuje się przy jednym stoisku i wraca z butelką po piwie. Częstuje mnie... No i po raz pierwszy próbuje cujki w Rumunii. Mocna i dobrze grzeje ;) Rozstaje się z kierowcą przed wjazdem do miasta. Stamtąd zabiera mnie Węgierka. Stanowią oni znaczną mniejszość w Transylwanii, która niegdyś była pod panowaniem Węgier. Z jej pomocą otrzymuje nocleg w węgierskiej szkole. Mam do dyspozycji podłogę w przebieralni ;) no i prysznice z zimną wodą. Zostaję tu na dwie noce, by zaklimatyzować się w Transylwanii. Jako elektryka zaskakuje mnie jedna rzecz, czyli rumuński sposób prowadzenia kabli ;)

4 komentarze:

  1. haha :D zazdroszczę przygód :D powodzenia w dalszej drodze ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyta się to wszystko jak bajkę, nie chce mi się wierzyć, że przeżywasz to wszystko na własnej skórze :) kopniak na szczęście na drogę !

    OdpowiedzUsuń
  3. Tyczka, dobrze zaczynasz, jestem w pełni usatysfakcjonowana częstotliwością pisania:D Następne notki mogą być jeszcze dłuższe i więcej zdjęć;p

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam, czytam i chce więcej, następnym razem proszę wypić moje zdrowie !!!! :D

    OdpowiedzUsuń