niedziela, 20 października 2013

Rumunia

Mój pobyt w Rumunii już dobiega końca i już teraz wiem, że mam jeszcze wiele powodów by tu wrócić. Może wyniknie z tego jakaś dłuższa znajomość.
Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy to ilość osób jeżdżących stopem. Kiedy wylądowałem na wylotówce z Satu Mare, już po chwili obok mnie stało kilka osób uprawiających ten sam sport - autostop. Jak się później okazało jest to dla wielu ludzi normalny sposób dostania się do domu, szkoły czy pracy. Można zobaczyć uczniów, mamy z dziećmi, starszych ludzi, dosłownie cału przekrój społeczeństwa. Panuje tutaj zwyczaj, że w zamian za przejazd dorzuca się kierowcy kilka leji do benzyny. Za każdym razem tłumaczyłem, że jadę przy ograniczonym budżecie z Polski i nie żądali ode mnie nawet grosza.
Jadąc przez Rumunię widać jej piękno. Wioseczek, w których czas się dawno temu zatrzymał jest mnóstwo. Ludzie pracujący przy pomocy konii, stogi siana przy chałupach, a w niektórych miejscowi w tradycyjnych strojach tworzą niesamowity klimat. Jadąc do Sighisoary, jedynego miasta w Europie, w którym życie wciąż toczy się  za murami średniowiecznej cytadeli, widziałem wielu miejscowych przy drodze w czarnych kapeluszach oferujących aparaty do destylacji cujki. W Transylwanii mieszka wielu Węgrów, do których niegdyś należał ten obszar oraz Niemców, którzy pozostali na tych ziemiach jako pozostałość po Zakonie Krzyżackim. Nie brakuje też Cyganów. Wielu z nich kultywuje swoje tradycje rzemieślnicze oraz kulturowe, jednak inni żyją z żebractwa. Warto rozdzielić te dwie grupy i nie wrzucać ich wszystkich do jednej szuflady. Tak więc Transylwania jest regionem o widocznych wpływach kilku narodowości żyjących obok siebie. Nie brakuje tutaj też pięknych widoków gór, zamków, pól po horyzont i magicznych starych budowli.
Po kilku dniach w Transylwanii przyszedł czas na wizytę w stolicy. Z Brasova jechało się bez większych problemów. Przed dojazdem zadzwoniłem do Cosmina by dogadał się z kierowcą gdzie ma mnie wyrzucić. Spotkaliśmy się w parku, a potem udaliśmy się do mieszkania, gdzie Cosmin z Cristiną przygotowali tradycyjną rumuńską mamałygę. Brzmi niezachęcająco, ale świetnie smakuje. Jest to kaszka kukurydziana polana śmietaną ,je się ją przy akompaniamencie jajka i owczego sera. Spróbowałem jeszcze kilku innych dań i kuchnia nieco różni się od naszej, jednak jest wyśmienita. Jeśli chodzi o Bukareszt to najważniejsze, że mogłem spotkać się z erasmusową Rumuńską Wioską. Czułem się jak w domu, a nawet jak na Erasmusie :). Tego jak zleciały wieczory nie muszę opisywać. Miasto samo w sobie poprzez ilość postkomunistycznych gigantycznych budowli nie zachwyca, jednak je polubiłem. Szczególnie przypadły mi do gustu precle, które wszędzie można kupić. Są pyszne, szczególnie te z czekoladą a do tego tanie. Wrażenie robi druga po Pentagonie największa budowla świata, czyli ogromny budynek parlamentu w centrum miasta. Cieszę się, że zatrzymałem się tu na kilka dni i wczułem się w rumuńskie klimaty.
Opuszczając Bukareszt wstąpiłem po drodze do krawca by naprawić porwaną rączkę w plecaku. Mimo iż mówił tylko po swojemu to się dobrze dogadaliśmy. Naprawił plecak i nie chciał żadnych pieniędzy w zamian. Z wdzięczności podarowałem mu w zamian dwa piwa :) Tacy ludzie są dla mnie dawką motywacji i pozytywnego nastawienia do dalszej podróży. Z wylotówki dostałem się na Bułgarską granicę. Przez kilka godzin nikt mnie stamtąd nie chciał zabrać, więc postanowiłem podejść kawałek za miasto i tam spróbować szczęścia. Okazało się, że to co na mapie wydawało się być kawałkiem to w rzeczywistości jakieś 10 km. Twardo szedłem przed siebie i tuż za miastem zatrzymałem się na krótki odpoczynek na stacji. No i znowu nie wiem jak to się stało, ale sam zagadał mnie pijący herbatę facet. Okazało się, że jedzie dalej i mnie podrzuci. Wysiadłem na parkingu z tureckimi tirami w małej wiosce, i na jej końcu rozbiłem namiot. Planowałem wstać rano przed wszystkimi i się zwinąć, jednak zaspałem. Gdy wyszedłem rano z namiotu zobaczyłem dwóch dziadków i babkę idących w moim kierunku. Przywitałem się, wytłumaczyłem co tu robię i odebrali mnie pozytywnie. Zacząłem suszyć na słońcu mokry namiot, i wtedy starsza Pani z sąsiedztwa zawołała mnie do płotu. I znów pozytywne zaskoczenie. Przygotowała mi gorącą kawę i dwa porządne kawałki sernika. Jak ja lubię, gdy wszystko się samo dzieje. Teraz chcę zatrzymać się na dzień w Bułgarii, a jutro ruszam na Istanbul.

1 komentarz:

  1. Co dziennie do ciebie zaglądam no i doczekałem się !! Kozacki wpis chłopie inspirujesz mnie, pozdrawiam i życzę szerokości :)

    OdpowiedzUsuń