piątek, 21 lutego 2014

Autostop na pace

Po orzeźwiającym porannym prysznicu wykwaterowałem się z guesthousu i zarzuciwszy plecak na ramiona udałem się w kieunku promu. Po drodze zahaczyłem o ulubioną indyjską, uliczną knajpkę, gdzie zamówiłem roti canai (najbliżej temu do naleśnika) z sosem curry oraz herbatę z bąbelkami. No właśnie ta herbata to jest swego rodzaju sztuka. Herbata z mlekiem jest przelewana kilkukrotnie z jednego do drugiego naczynia, z pewnej wysokości. Po kilku takich cyrkowych sztuczkach pojawiają się na wierzchu okazała pianka. Taka herbatę piją w Malezji dosłownie wszędzie. Po obfitym śniadaniu złapałem prom z Penang do Butterworth. Stamtąd dalej pojechałem lokalnym busem by wysiąść niedaleko bramek na autostradzie. Było upalnie i tuż za bramkami schowałem się w cieniu drzewa przy poboczu. Przygotowałem tabliczkę z wielkimi literami 'THAI' i niedługo czekałem zanim zatrzymał się kierowca dużej Toyoty. Zgodził się mnie zabrać do granicy. Kierowca - Mr Bin dobrze znał tą trasę i nie zdejmował nogi z gazu. Praktycznie cały czas pędziliśmy na zamkniętym liczniku (a kończył się na 180 km/h). Jeszcze przed samą granicą zostałem zaproszony na chiński lunch po którym się rozstaliśmy. Teraz zaczynała się zabawa podobna do tej podczas sesji, tylko zamiast wpisów do indeksu zbierałem pieczątki do paszportu. Wpierw wyjazdowy stempel z Malezji, potem butowanie przez ziemię niczyją, by odebrać wjazdowy stempel do Tajlandii. Zupełnie jak na uczelni, trochę kolejek, łażenia, trochę biurokracji :). No ale po tym wszstkim witamy w Tajlandii! Wielu spotkanych po drodze przepowiadało mi, że zostanę tu chwilę dłużej. Zobaczymy jak wyjdzie :). Jako, że nie miałem żadnych pieniędzy, postanowiłem wypłacić kilka groszy z bankomatu. No i zonk! Pierwszy, drugi... Dziesiąty bankomat i wciąż to samo. Wszystkie banki wołają o sporą prowizję. Po sprawdzeniu informacji w internecie, okazało się że jeden z banków nie bierze prowizji. Postanowiłem podjechać do bankomatu oddalonego o jakieś 100 km. Na szczęście po drodze do kolejnego celu. Po niedługim czasie zatrzymał się pickup. Dostałem zaproszenie na pakę i bez chwili namysłu skorzystałem z oferty :). Ahh! To dopiero jest autostop! Kierowca prowadził podobnie do Mr Bina i chyba też zamykał licznik. Ciąg powietrza był tak duży, że nie mogłem otworzyć oczu w kierunku jazdy. Usiadłem na plecaku i tak jechaliśmy wspólnie z bambusową drabiną i zwiniętymi kablami :). Kierowca dowiózł mnie do samego bankomatu, lecz i tutaj okazało się że jest prowizja. No to trudno, za coś muszę żyć. Po chwili przerwy zacząłem dalej łapać stopa. Przed zmrokiem udało mi się przejechać do Trang, jadąc wpierw z rodzinką, potem ciężarówką w pięć osób, a na koniec pickupem, ale już w środku. Ostatni kierowca był sympatyczny i na kolanach miał małego słodkiego szczeniaka, który łasił się też do mnie. W miejscu, w którym mnie wysadził, odbywał się akurat nocny targ. Na takim targu można kupić wszystko od przekąsek, herbaty po duperele i ciuchy. Miałem jeszcze porcję ryżu z jajkiem i ostrym sosem, którą zjadłem na kolację. Będąc późnym wieczorem w środku miasta nie miałem zbyt dużego pola manewru, więc zacząłem butować w kierunku drogi na Krabi. Zrobiłem sobie krótką przerwę na moje nowe ulubione mleczko sojowe, a potem dalej szedłem na wylotówkę. Po drodze zobaczyłem chińską świątynię z posągami buddy, sporym ogrodym i kilkoma mniej zrozumiałymi budynkami. Nie zastałem nikogo, chociaż długo szukałem. Postanowiłem zaryzykować i rozbiłem swój namiot na uboczu. Wtedy zobaczyłem, że ktoś się kręci w środku. Podszedłem bliżej, a starszy facet widząc mnie, zaczął krzyczeć, machać rękami i wszystkimi sposobami usiłował powiedzieć 'Won!!!'. Trochę się przeraziłem, że wszystko muszę składać, ale na szczęście pojawił się drugi mężczyzna. Upewnił się, że śpię sam w namiocie i pozwolił mi bez problemu zostać. Pokazał mi też gdzie jest prysznic i przyniósł butelkę zimnej wody. Położyłem się spać z myślą, że muszę wstać z samego rana by nie robić zamętu. O dziwo pierwsze autostopowe wrażenie w Tajlandii wypadło poztywnie. Ludzie też byli pomocni i uśmiechnięci. Znakomity prolog do podróży po kolejnym kraju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz